Ludzie często mnie pytają dlaczego, w jakim celu, po jaką cholerę wchodzę na góry. To proste – ponieważ tam są! Bo teraz mogę! Przecież jeszcze trzy lata temu z wielkim trudem – dysząc, sapiąc i kuśtykając – wdrapywałem się na trzecie piętro w bloku. Kiedy schudłem i poprawiłem formę ruszyłem tłuste dupsko sprzed komputera i zacząłem realizować marzenia z lat młodzieńczych. Teraz już nie tylko mogę czytać o wspaniałych podróżach. Teraz mogę je robić i przeżywać. Bo marzenia i cele się nie spełniają. Je trzeba REALIZOWAĆ!
Dostaję też pytania, jak lepiej wchodzić na szczyty, żeby schudnąć czy poprawić kondycję. Szybki marsz czy raczej bieg? Otóż tutaj kluczowa jest całkiem inna kwestia. Nie ważne, że idziesz powoli. Ważne, że idziesz do przodu. Amen. Cholernie się cieszę, że zainicjowałem sobie projekt MOVE YOUR ASS i ruszyłem to tłuste dupsko z fotela. Gdyby nie ta jedna, nader ważna decyzja podjęta po śmierci rodziców, pewnie siedziałbym teraz, gdzieś w knajpie i pił do nieprzytomności. A tak kolejny szczyt zaliczony. I kolejny. A potem kolejny. Rozkręcam się, a to bardzo mocno rajcuje i motywuje.
Pod kątem wycieczek górskich rok 2019 zakończyłem wejściem na Krywań (pisałem o tym tutaj). W tym roku zacząłem szybko, gdyż pierwszy szczyt zaliczyłem, kiedy górskie szlaki pokrywała jeszcze gruba warstwa śniegu. Najpierw w marcu z szanowną małżonką weszliśmy na Skrzyczne (1257 m n.p.m.). Nieco później z przyjacielem zrobiliśmy Turbacz (1310 m n.p.m.), potem szybko Pilsko (1557 m n.p.m.), a następnie sam zaliczyłem wejście na Śnieżkę (1603 m n.p.m.). Natomiast tydzień temu zrobiłem coś, o czym do tej pory jedynie śniłem i marzyłem. Wynająłem licencjonowanego przewodnika (bez niego nie da się tego zrobić, gdyż ten szczyt nie ma wytyczonego szlaku) i wlazłem na Gerlach – najwyższy szczyt Tatr i Karpat (2655 m n.p.m.). Oto krótka relacja zdjęciowa z tych pięciu wycieczek:
Na tym można by zakończyć tę publikację. Dokonałem, zostało zrobione, lecimy dalej. Ale jeśli ktoś interesuje się górami to rozwinę troszkę ten temat. Więc najpierw na początku roku, razem z małżonką wzięliśmy Skrzyczne. Niby jeńców nie braliśmy, ale powiem Wam, że trzeba być niezłym wariatem, aby zimą włazić na tę największą w Beskidach górę niebieskim szlakiem. Wariactwo. Gdybym wiedział wcześniej co nas czeka, to bez dwóch czekanów bym tego nie robił. Skrzyczne to miejsce cudowne, ale zimą temat mocno trudny. Przynajmniej dla takiego amatora. To temat tylko dla wytrwałych, z dobrym przygotowaniem kondycyjnym i kopytami twardymi jak kamień. Przepiękne widoki, świeże powietrze, super trening jeśli grubo obciążymy plecak. Z drugiej strony, moim zdaniem, trasy bardzo zaniedbane pod kątem turystycznym, trekkingowym. Szlaki nie opisane. Masakra. Często trzeba iść trasami narciarskimi albo pod samymi wyciągami. To jest żenujące, kiedy człowiek idzie i nagle wpieprza się narciarzom w drogę. Może być niebezpieczne. Budując trasy narciarskie w środku pieszych ktoś nie pomyślał o tych drugich w ogóle. Wszystko zrobione pod narciarzy. Można było trasy piesze poprowadzić innymi drogami. Technicznie – stromo jak cholera. Pierwsza połowa trasy to sam lód. Później jeszcze gorzej. Śniegu ubitego po kolana. Owszem, dla nart to super sprawa, ale na trekking już nie bardzo. Podejrzewam, że w lato takie rozwiązanie się sprawdza, no bo nie ma narciarzy, ale zimą totalna porażka. Odradzam udawanie się tam zimą. A jeśli już ktoś bardzo chce, tak jak my, to podstawa zabrać ze sobą raki (nie raczki, tylko raki) oraz po dwa czekany na głowę. Wtedy będzie git. Wszystko uratowały piękne widoki na szczycie obok schroniska oraz gigantyczna, przepyszna pajda wiejskiego chleba ze smalcem w samym schronisku. Palce lizać! Tyle w temacie tej górki.
Turbacz wziąłem kilka miesięcy później. Poczekałem, aż stopnieje śnieg, bo doświadczenie we wspinaczce zimowej mam zerowe. Lepiej jeszcze kilka lat potrenować w okresie letnim. Amen. Pogoda nam się pięknie ułożyła, dopasowała się pod nasze wymagania. Widoki przecudne. I ten zapach podhalańskiego lasu. Żyć nie umierać. Byłem już kiedyś na Turbaczu, ale to było jakieś 12 lat temu, gdy ważyłem 120 kg i nie miałem siły chodzić. Wtedy nawet nie myślałem o turystyce. Nie rozumiałem jej w ogóle. Byłem tam tylko po to, żeby dobrze zjeść i mocno się napić alkoholu. A na górę zostałem wwieziony samochodem terenowym. Zastanawiałem się wtedy sącząc czystą wyborową po jaką cholerę ci ludzie tam włażą? Zwariowali??? Porąbało ich!!! Teraz już wiem. Radości, jaką się pozyskuje z takiego wejścia, nie da się opowiedzieć. To jest nie do opisania. To trzeba przeżyć samemu. Amen. Turbacz to najwyższy szczyt Gorców, znajdujący się w centralnym punkcie tego pasma i tworzący potężny rozróg. Według większości źródeł ma wysokość 1310 m n.p.m. ale niektóre materiały podają 1314. Zbudowany jest z fliszu karpackiego. Piękna przyroda, piękne widoki na calutkie Tatry.
Pilsko nie jest łatwą górą. Ale przecież życie będzie Cię rozliczało z sukcesów. Nie z zamiarów. Topograficznie i krajobrazowo bardzo przypomina Babią Górę. Tak, jakby jej troszeczkę niższa siostra, ale wchodzi się i podziwia tak samo. I tak samo na drugi dzień bolą nogi. Są do siebie bardzo podobne. Pilsko to szczyt w Beskidzie Żywieckim. Znajduje się w Grupie Pilska. Często nazwą Pilsko obejmuje się nie tylko główną kulminację góry (1557 m), ale również cały masyw. Według słowackiej regionalizacji są to Beskidy Orawskie (Oravské Beskydy). Ludowy przekaz wiąże nazwę Pilsko z „opijaniem się” orawskich zbójników, którzy mieli zbierać się na szczycie. W wiadomym celu. Przecudowne widoki i kilkugodzinny, mocny trening. W sam raz przed jakąś większą akcją. Gorąco polecam.
Zarówno na Turbacz jak i Pilsko wchodziłem z Grzesiem. Poznaliśmy się w 1977 roku czyli 43 lata temu. Ja miałem wtedy 3 lata, a on 4. Zabrałem mu coś w piaskownicy pod blokiem i dał mi w dziób z liścia. Poleciałem na skargę do matki, a ta poleciała „drzeć pierze” do jego matki. W ten sposób się skumplowały i mimo woli w ten sposób myśmy się też skumplowali. Potem po budzie razem graliśmy w kapsle, duce i piłkę. Jeszcze później razem zaczęliśmy słuchać Metallikę i zapuszczać włosy. Razem poznawaliśmy te same dziewczyny. Razem pęknęliśmy pierwsze winko i pierwszą wódkę, razem jaraliśmy szlugi. Jak mieliśmy po ok. 19 lat praktycznie w tym samym czasie obcięli nam włosy i wzięli do wojska. Później żeniliśmy się w tym samym czasie. Nawet dzieci rodziły nam się mniej więcej równiutko. Po 43 latach życie zakręciło pełne koło. Grzesiu nie pali, ja nie piję, a dziewczyny już nas nie chcą. Przepraszam… już nas nie interesują 🙂 Po 43 latach znów nam odbiła palma i teraz niekiedy razem jeździmy w góry. Poza tym nic się nie zmieniliśmy. Myślę, że tym razem wybraliśmy tylko nieco zdrowsze hobby. Tak oto wygląda kryzys wieku średniego. Albo starość? Chłopaki z ferajny.
Na Śnieżkę wchodziłem już sam. To cudownie położony szczyt (1603 m n.p.m.), chyba kurczę najpiękniejsza góra na jakiej byłem do tego momentu. Przynajmniej jeśli chodzi o doznania wzrokowe. Coś pięknego. Schneekoppe, Sněžka, Śnieżka – najwyższy szczyt Karkonoszy oraz Sudetów, jak również Czech, województwa dolnośląskiego, a także całego Śląska. Zlokalizowana na granicy polsko-czeskiej, góruje nad Kotliną Jeleniogórską (deniwelacja wynosząca około 1200 metrów), wystając 200 metrów ponad Równię. Po stronie polskiej znajduje się w granicach administracyjnych Karpacza oraz na terenie Karkonoskiego Parku Narodowego. Po stronie czeskiej na terenie Krkonošského Národního Parku (KRNAP). Widoczność z wierzchołka przy sprzyjających warunkach przekracza 200 km. I tak właśnie było, kiedy tam stałem. Na dole lało jak z cebra, ale od połowy trasy prześwit miałem cudowny. Śnieżka należy do Korony Europy, Korony Gór Polski, Korony Sudetów i Korony Sudetów Polskich.
Na tej wycieczce byłem jak supernowa. Doprowadziłem się do wielkiego wybuchu, aby z jego epicentrum narodził się całkiem nowy twór i kolejna, odświeżona egzystencja. Zresetowałem swój system. Od Śnieżki zacząłem wszystko od początku. Od zera. Totalna rekonstrukcja oprogramowania. Kilka dni wcześniej zrobiłem detoks organizmu, a tam pełne oczyszczenie umysłu. Bo w górach się wyłączam. Fizycznie i psychicznie. A wracam inny. Nowy. Wiele osób próbowało mnie zniechęcić i odradzało wchodzenie na tę górę. Bo daleko i niby liche wrażenia. O jakże się mylili! To przepiękna, monumentalna góra z cudowną trasą, a otaczające ją krajobrazy zapierają wręcz dech w piersiach. Polecam z całego serca. Wspaniała wycieczka. Wrażeń nawet nie będę próbował opisać, gdyż na tym etapie rozwoju technologicznego żadnym słowem, zdjęciem czy filmem człowiek nie jest w stanie tego wyrazić. Tam po prostu trzeba być i zobaczyć. Tam podarowałem sobie zajebisty dzień – świetny prezent. A przy okazji dobry trening przed poważniejszą wyprawą w Alpy.
Gdy dwa tygodnie temu przygotowywałem się do wejścia na Gerlach, w ręce wpadł mi taki oto tekst: „Na wysoką wchodzę górę, na najwyższy idę szczyt. Ze mną chodź miła, ze mną chodź. Tam są łąki, tam jest złoty las. I koń, z grzywą srebrną wiatru, kopytami sięga gwiazd. Na wysoką wchodzę górę, na najwyższy idę szczyt. Ze mną chodź miła, ze mną chodź. Tam jest źródło będziesz z niego pić. Tam jest woda nie zatruta na błękitnych łąkach tych. Na wysoką wchodzę górę, na najwyższy idę szczyt. Ze mną chodź miła, ze mną chodź. Stamtąd ujrzysz całe życie swe. Stamtąd ujrzysz to robactwo, co padlinę świata żre.” Nie pamiętam kto jest autorem, ale już byłem nakręcony. I cholera dałem radę. Bałem się bardzo, bo profesjonaliści straszyli mnie, że to bardzo trudna góra (mieli rację – to już gruba sprawa!) no i nie wiedziałem, co mnie tam czeka. Ale powiem Wam tak…
To dla tego typu specyficznych chwil, wrażeń i doznań mentalnych, psycho-fizycznych, warto żyć. To jest nie do opisania. Ja nie mam zielonego pojęcia po co się wchodzi. Nie wiem. Nie rozumiem tego, bo to boli. To jakiś pewien rodzaj sado-masochizmu. Szczerze? Każda góra jest dla mnie sakramencko trudna. Bardzo. Mam taki lęk wysokości, że tego się nie da normalnie opowiedzieć. Troszkę metrów w górę, lekka przestrzeń i mój błędnik wyskakuje na zewnątrz. Po jaką cholerę sprawiać sobie ból? Łatwiej wjechać kolejką, napić się na górze kawy spozierając rzewnym okiem na piękną Polskę. Łatwiej… Ale wiecie co? Gdyby nie ten ból, nie byłoby tej radości. Ten moment na szczycie bankowo nie byłby taki sam. Musi boleć, żeby nie bolało nic. Z lękami trzeba walczyć. Never Give Up!
Po zejściu z Gerlacha dochodziłem do siebie cztery dni. Wszystko bolało jak cholera. Jak by we mnie pierdyknął pospieszny albo towarowy. Czołowo. Każdy mięsień, każdy staw. Mówię Wam… W górach wszystko wychodzi na wierzch. Wszystko. Tatry mocno weryfikują stan faktyczny organizmu. Tam nic nie ściemnisz. Nie da rady. To nie jakieś pitu pitu 3 godzinki na siłowni. Tam Szerp Was ani nie wniesie, ani nie zniesie. Ale dałem radę i to się wyłącznie liczy. Bolało ale byłem i jestem szczęśliwy. Dlaczego ból może dawać człowiekowi satysfakcję? Kilka dni temu skończyłem czytać książkę o jednym z najwybitniejszych alpinistów świata. Erhard Loretan wyprawiał takie rzeczy, że głowa mała. Znalazłem w niej takie spostrzeżenie:
„Psychologowie mają własne teorie na temat takich śmiałków. Uważają, że niektóre negatywne emocje generują emocje pozytywne. Dotyczy to między innymi strachu, po którym następuje uczucie euforii. To euforia następująca po strachu skłania skoczków spadochronowych, alpinistów, kierowców rajdowych i innych ryzykantów do poszukiwania szoku psychicznego wywoływanego przez strach. Ten szok jest głównym źródłem ich zamiłowania do ryzyka.” Tyle w temacie bólu i strachu.
O zdobyciu Gerlacha bardzo mocno marzyłem od jakichś… 40 lat. To było moje chyba największe marzenie. Zrobiłem to. Bo marzenia się nie spełniają. Marzenia się realizuje!!! Wlazłem na Gerlach. Najwyższy szczyt Tatr i Karpat. Amen. Na jednym ze zdjęć zamieszczonych wyżej widać jak mniej więcej wyglądała ta wycieczka. Zaznaczyłem na czerwono trasę. To była przygoda mojego życia. Na drugi dzień nie mogłem się ruszać, ale co tam. To co przeżyłem… tego nie zabierze mi nikt. Dziś jeszcze buzuje adrenalina. Wstaję rano, robię kawę… i nie dociera do mnie to, co odpieprzyłem. Cały czas jestem w szoku i nie chce mi się wierzyć, że tam byłem. Mam wrażenie, że ta wycieczka mi się śniła. Że to był sen. Dla mnie to jest coś nie do pomyślenia. Przecież jeszcze dwa lata temu z trudem wchodziłem na 3 piętro w bloku! No i ten cholerny lęk wysokości… A Gerlach to potężny masyw. Przewodnik powiedział, że niektórzy ludzie (nawet wytrawni sportowcy) dochodzą do ściany, patrzą w górę i wracają do domu. Ogrom tej skały robi wrażenie. Wielkie wrażenie. Ale nie ze mną takie numery Bruner!
Co dalej? Na początku sierpnia chciałbym jeszcze wejść na Mogielicę i Radziejową. W ramach treningu oczywiście, bo 29 sierpnia br. udaję się w Alpy do Chamonix. I wchodzę na najwyższy szczyt Europy czyli Mont Blanc (4810 m n.p.m.). Trzymajcie kciuki. O wszystkim będę informował na bieżąco za pośrednictwem social mediów. Akcję nazwałem roboczo MLM TOUR IN MONT BLANC. Mam kilku zacnych patronów, którzy wspierają mnie w tym przedsięwzięciu mentalnie oraz finansowo, bo – nie ma co ściemniać – to bardzo drogi sport. Dziękuję zatem z całego serca firmom: Souvre Polska, Manirouge, Organic Life SA, Perfect Coll, LifeWave Corporate, DuoLife, Raypath International, Livioon Polska oraz DuoLife. Bardzo dziękuję również mojej wspaniałej trenerce Żanecie Ściwiarskiej. Bez niej nie dałbym sobie w górach rady. To co ona zrobiła z moim ciałem w ciągu ostatniego roku nie mieści się w głowie. To był prawdziwy dar niebios, że na siebie trafiliśmy. Dziękuję Żaneta. Kocham Cię. A na razie tyle. Pozdrawiam serdecznie. I chodźcie w góry! Polecam!
PS. Dziś jest 27 sierpnia 2020 roku. Jutro zaczynam swoją najpoważniejszą jak na razie ekspedycję. Już cały chodzę i jedna noga. Obudziłem się o 4:00 rano i sprawdzałem czy wszystko spakowałem do plecaka Moja wyprawa na Mont Blanc staje się również coraz bardziej znana w branży DS/MLM. Piszą do mnie w tej sprawie nawet prezesi i liderzy z zagranicy. Sponsorów niestety nie mogę już mieć więcej, bo nie mam już co zaoferować w zamian. Więcej znaków firmowych nie zmieści mi się przecież na kurtkę i plecak. Ale rozgłosu i dobrego public relations nigdy za wiele. Amen. Oby to miało wyłącznie dodatni wpływ na rezultat przedsięwzięcia Ostatnio w mediach społecznościowych ukazały się dwa fajne wywiady na temat mojej akcji podróżniczej, gdyby ktoś był zainteresowany można je cały czas odnaleźć. Pierwszą rozmowę zrealizowała Małgorzata Dutkiewicz z firmy Organic Life SA i obejrzycie ją tutaj. Drugi wywiad zrobiła Marta Wentland z firmy LiveWave Corporate. Można go zobaczyć w tym miejscu. Spadam na trening. Trzymajcie kciuki. Pozdrowionka.