2021 rok. Wszyscy umieramy. Tak. Teraz. W tym momencie. Nasza cywilizacja, niestety, dobiega końca. Tak samo, jak było w przypadku wszystkich poprzednich cywilizacji. Szybki rozwój moralno-egzystencjonalny, technologiczny, stagnacja, ubaw po pachy i nagle śmierć. I co najdziwniejsze, zawsze wykańczamy się na własne życzenie. Amen.
A najtragiczniejsze w tej żenującej farsie jest, że to niezbyt wymarzone zejście. To nie jest zgon szybki, łatwy i przyjemny. Taplamy się po samą szyję w gównie. W powolnym, nieuniknionym samounicestwieniu. Na własną prośbę. Leżymy i kwiczymy, tylko nie zdajemy sobie z tego sprawy. Robimy foty uśmiechając się drwiąco pod kaktusem na Teneryfie, ale tak naprawdę to nie jest śmiech. To chichot losu. A może by tak wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy?
Trujemy pokarm, którym sami się później karmimy. Na własne życzenie. Niszczymy przyrodę i powietrze, którymi się pożywiamy. Na własne życzenie. Rozwijamy technologię po to, aby ta pozbawiała nas pracy i przyczyniała się do zaniku własnych mózgów – procesów myślowych na poziomie świadomym i podświadomym – w coraz to większym stopniu. Na własne życzenie. Szybciej, mocniej, więcej. Quo Vadis?
Kiedyś ludzie byli znacznie mądrzejsi i sprawniejsi. Potrafili uciec przed groźnym zwierzęciem, przemierzali kontynenty nago z patykiem w ręku i niczym ptak tudzież ryba potrafili wskazać kierunek świata nie wychodząc z jaskini czy dryfując po oceanie w łódce wyciosanej z kawałka pnia. Bez żadnych przyrządów. Człowiek sam się leczył, wykorzystując do tego wyłącznie naturę i moc swojego potencjału, który cały czas mamy pod ręką w arsenale. Jest skumulowany w ok. 4 kilogramowym super komputerze ulokowanym w mózgoczaszce. Problem w tym, że z niego nie korzystamy. Człowiek sam potrafił się schłodzić, kiedy było za gorąco i ogrzać, kiedy przyszły mrozy. Nie potrzebował termoaktywnych ubrań z goretexu, fast foodów, cukru, ani antybiotyków. I do cholery jakoś nie było alergii. A teraz? Dziś homo sapiens sapiens wpierdala pączki popijając browarem, kiedy napierdala w Tomb Rider. Wiem co powiesz. Powiesz, że kiedyś człowiek nie dociągał do 40, a dzisiaj dzięki postępowi można żyć 100 lat. Żyć? Czy egzystować? A co to kurwa za życie jest? Żyć, to nie znaczy być. Życie… to świadome rozwijanie intelektu. I korzystanie z mózgu.
BREATHE MOTHERFUCKER ! ! !
No dobra. To był kawałek iście tragiczny. W stylu dekadenckim, a nawet nihilistycznym. Ale wszystko można jeszcze naprawić. Wszystko można zmienić. Trzeba się tylko opamiętać. Jak to zrobić? Przeczytałem niedawno dwie bardzo ważne w moim życiu książki. Jestem pod ich wielkim wrażeniem. Napisał je dziennikarz śledczy Scott Carney, który po doniesieniach o pewnym fanatycznym jegomościu zwanym Człowiek Lodu postanowił wziąć udział w jego szkoleniu, a potem go obnażyć i być może nawet zniszczyć. Ale stało się inaczej. Facet tak się zafascynował treningami Wima Hofa, że zmienił swoje własne życie o 180 stopni. Totalnie. Zaczął morsować, uprawiać specjalne techniki oddechowe, sport. Z pomocą Ice Mana nauczył się tak dowodzić swoim umysłem i organizmem, że teraz sam decyduje, kiedy jest mu ciepło, kiedy zimno, kiedy go boli, kiedy jest zdrowy. Gość wrócił do źródła. Dowiedział się, co to jest Alchemia Przyrody. Teraz żyje wiedząc, czym jest totalne zespolenie z naturą. I co najważniejsze, czuje się z tym dobrze. A czyż nie przypadkiem na tym nam wszystkim najbardziej w życiu zależy? Być szczęśliwym i czuć się dobrze. Oto kwintesencja życia. Jestem pod wielkim wrażeniem tych książek. Polecam. („Co nas nie zabije” oraz „Klin”).
Nie będę już zawracał Wam głowy zagadnieniami związanymi z morsowaniem. Już wcześniej napisałem dlaczego zacząłem morsować i jak ogromny wpływ ma ten temat na nasze zdrowie („Jeszcze nie dawno byłem tylko tłustym, brzuchatym mamutem. Teraz zostałem (prawie) zwinnym morsem”). Powiem tylko tyle, że po przeczytaniu ww. książek robię to jeszcze mocniej. I kochani… czuję się jeszcze lepiej. Spróbujcie sami. Tylko mądrze. Z głową.