Ktoś mi powiedział na początku mojej akcji odchudzająco-naprawczej, że jakieś 80% sukcesu w tej dziedzinie odbywa się w kuchni. I miał rację. Przede wszystkim należy się nauczyć inteligentnego odżywiania i trzeba się mocno, restrykcyjnie trzymać wytyczonego pod tym kątem planu. Ale jednak ruszyć tłuste dupsko od stołu też trzeba…
Siła, kondycja, dobre samopoczucie fizyczne i psychiczne nie wrócą jeśli będziemy tylko dobrze jeść. W którymś momencie trzeba zrobić Move Your Ass. Jak pisałem wcześniej, ja wystartowałem z prywatnym programem naprawczym od wagi 120 kg. To było już moje apogeum. Przy tej wadze i wzroście 170 cm ruchy miałem tak ograniczone, że najzwyczajniej w świecie już mi się nic nie chciało. A nie chciało mi się nic robić, bo zrobienie najmniejszej rzeczy było po prostu dla ciała bardzo trudne. I kółko się zamykało. Trzeba było się nieźle nagimnastykować, żeby zawiązać buty, a co dopiero jeździć na rowerze czy biegać? Oczywiście uprawiałem dużo sportów… ale takich, przy których potrzebny ruch był minimalny. Czy są takie? Oczywiście, że są. Wędkarstwo (wystarczyło rozłożyć krzesełko i już można było usiąść) czy strzelectwo (wystarczyło wsiąść do samochodu i już można było dojechać na strzelnicę), albo podnoszenie ciężarów o wadze 1 kg czyli dźwiganie dużego kufla z piwem prosto do ust. Taki był ze mnie sportowiec!
Ogólnie sportu nie lubiłem od zawsze. W szkole jak graliśmy w piłkę i pan pilnował, żeby każdy grał, to zawsze grałem na bramce. Bo nie trzeba było biegać. Nawet w wojsku żaden kapitan nie był w stanie do czegoś mnie zmusić. Co pół roku był sprawdzian na oceny. Bieg na dystansie 3 km. Maciek przeszedł pierwsze 500 metrów i w krzaki na papierosa. Nikt i nic nie było w stanie mnie do niczego zmusić. Teraz jest inaczej bo chcę sam. Tylko, że trudniej, bo już nie mam 20 lat. Ale jak trzeba to trzeba. Jeśli się przespało młodość to trzeba działać na starość. Jednak lepiej ruszyć tłuste dupsko i robić coś niż iść na operację serca. Albo nie obudzić się jutro rano po wylewie.
Początki były bardzo trudne. Na pierwszy spacer udaliśmy się z żoną zaraz po wyjściu ze szpitala o czym pisałem tutaj. Ważyłem wtedy 116 kg. Już po 200 metrach marszu musiałem zaliczyć pierwszy odpoczynek na chodniku bo zabrakło mi tchu. No i straszny ból pleców z tyłu bo z przodu ku ziemi ciągnie je wielki brzuch. One ciągną do tyłu a ten w przód. Taka nieustająca walka pleców z bebolem – które silniejsze. Po ok. 600 metrach męczarni mówię do żony: „Słuchaj skarbie, tutaj na prawo już jest ścieżka do naszego domu. Chodźmy tędy, a będzie szybciej.” Tak wyglądał mój pierwszy trening.
Na szczęście nie poddawałem się i organizm dość szybko nabierał rozpędu. Za kilka dni przeszedłem kilometr, potem dwa, za tydzień trzy, cztery, pięć, sześć. Po dwóch miesiącach żona za mną nie nadążała. Brałem wodę do plecaka, kilka owoców i wychodziłem z domu. Wracałem po 20 czy nawet 30 kilometrach. Kiedy zszedłem do wagi 102 kilogramy zacząłem sobie na nadgarstki i stopy zakładać kilkukilogramowe ciężarki. Jak zleciałem ze stówy i ważyłem 99 kg zacząłem powoli biegać. Wiedziałem już dobrze, który konkretnie odcinek osiedla to dystans 5 km i skupiłem się na tych 5 km. 500 metrów szedłem, następne 200 metrów biegłem. I tak na zmianę, żeby w takim stylu zaliczyć 5 km. Poważnie. Początki były bardzo trudne, ale jak się coś w życiu postanowi, kiedy wyznaczy się konkretny cel, nie można się poddawać. NEVER GIVE UP!
I wtedy wziąłem udział w pierwszych w życiu zawodach sportowych. II Bieg Souvre w Inowrocławiu. Jak było? Zajebiście. Ukończyłem. Nie poddałem się. Byłem przed ostatni (bo jedna kobieta z gorąca zemdlała), ale ukończyłem. Nawet zmieściłem się w regulaminowym czasie 50 minut i dostałem medal. Miałem wynik 47 minut 30 sekund, ale to nie ważne. Ukończyłem. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej nie mogłem przejść 200 metrów. Nie wspomnę o tym, że dziś robię 5 km w 35 minut i nie muszę już podczas takiej trasy iść, biegnę cały czas. Nie jest to – umówmy się – mistrzostwo świata i niejeden zawodowiec się uśmieje, ale ja przecież kilka miesięcy temu nie mogłem 200 metrów przejść. Teraz przebiegnę 5 km. Dla mnie to jest jak wejście na K2 zimą. W samych slipach i na boso!
Kiedy zacząłem już biegać, troszkę się nudziłem, więc powoli dokładałem sobie inne sporty. Zacząłem delikatnie chodzić na siłownię, jeździć na rowerze, jazda konna, mocniejsze wypady w góry. Byłem w Bieszczadach, wszedłem na Połoninę Caryńską (1297 m.n.p.m.). Zakochałem się w górach. Robiłem już wszystko, aby się tylko ruszać. Organizm bardzo szybko reagował pozytywnie co było widać po kondycji i sylwetce ciała. Nabierałem kształtów. Oczywiście jeszcze mnóstwo pracy przede mną, ale kiedy sobie popatrzę na zdjęcia sprzed roku to nie chce mi się wierzyć, że byłem takim tłustym wieprzem. Teraz już wiem. Ruch to zdrowie. Podstawa.
Na koniec ważna sprawa. W wielkim szoku był mój lekarz rodzinny. Nie chciał uwierzyć w to, co zrobiłem. Kazał mi przynieść aktualne badania. Wyszły super, jak u młodego ogiera. Zszokowany doktor odstawił mi 80% tabletek jakie do tej pory musiałem brać. I to jest sztos.