Teraz tak. Aby się naprawić czyli znacznie zredukować wagę ciała i dojść do jakiejś w miarę poprawnej kondycji fizycznej, musiałem totalnie zmienić swoje nawyki. Żywieniowe i lifestylowe. Przez 15 lat tylko siedziałem i jadłem, więc musiałem przemeblować od podstaw całe swoje życie. Mój jedyny ruch fizyczny polegał na dojściu do samochodu, żeby pojechać do baru szybkiej obsługi, ewentualnie na oddaloną o 100 metrów stację benzynową w celu uzupełnienia stanu magazynowego Coca-Coli.
Musiałem się nauczyć inteligentnie odżywiać. Od podstaw. Nie miałem o tym zielonego pojęcia. Nigdy nie zwracałem na to uwagi. Co zrobić? Sam zawsze na wykładach powtarzam, że najlepiej uczyć się – każdego zagadnienia – od specjalisty. Od człowieka, który w danej dziedzinie osiągnął sukces. Znalazłem więc profesjonalnego dietetyka, prześwietliłem jego osiągnięcia i poszedłem na wizytę. Bo tak ważnych rzeczy lepiej nie robić samemu. Tutaj idzie o ludzkie zdowie. Ja znalazłem fachowca w swoim mieście (Activ Diet), ale przecież coraz więcej ludzi zajmuje się tego typu sprawami. Jeśli tylko Ty będziesz tego mocno chciał i podejmiesz decyzję, że zaczynasz działać, znajdziesz u siebie dobrego dietetyka bez żadnego problemu. Wszystko w Twoich rękach. A jak to wyglądało?
Najpierw dietetyk sprawdził moje wyniki badań. To jest bardzo ważne, gdyż np. cukrzyca wyklucza przecież pewne konkretne składniki. W moim przypadku ważny był cukier, ale u każdego sprawy mogą wyglądać inaczej. Dlatego bardzo ważne jest, aby dietetyk zapoznał się z aktualnym stanem zdrowia swojego pacjenta. Potem pan dokonał pomiarów Maćka. Dokładnych. Oprócz oczywiście wzrostu i dokładnej wagi, zrobił jeszcze kilka ważnych pomiarów: indeks masy ciała, masa tkanki tłuszczowej, ilość wody w organizmie, masa tkanki mięśniowej, wskaźnik budowy ciała, zawartość masy kostnej, dobowe zapotrzebowanie organizmu na Kcal, tempo starzenia się organizmu i wisceralna tkanka tłuszczowa. Ucieszyłem się, że po pobycie w szpitalu nie ważę już 120 kg tylko 116 kg, ale zmartwił mnie mój wiek metaboliczny czyli tempo starzenia się organizmu. Pod tym kątem miałem – uwaga! – 58 lat. Masakra.
Gotową dietę dostałem na e-mail. Ogólnie polegała ona na tym, żeby żreć mało, często i na rzadko. Dużo zielonego, zero słodkiego, w ogóle nic smażonego. Nie dotykać chleba i w ogóle wyrobów pszenicznych bo dziś pszenica to trucizna. Czyli kuźwa dieta cud. W pierwszym momencie pomyślałem sobie no mistrzostwo świata. Fachowiec jak z koziej dupy trąbka. Przecież jeśli będę wpieprzał gotowaną na parze trawę zebraną u Janki w Bledzewie przez rok to nie ma bata we wsi – schudnę bankowo. Każdy by schudł. I nie będę musiał płacić dietetykowi. Ale to nie jest takie proste. Organizm potrzebuje konkretnych wartości odżywczych, odpowiednich minerałów i witamin, to nie jest takie hop siup. Co zatem jadłem? Takie rzeczy:
Więc nie było tak źle. Dało się przeżyć, a najważniejsze, że każdy pomiar ciała, który musiałem robić u dietetyka co dwa tygodnie, przynosił radość i dawał kopa do dalszej pracy, bo waga systematycznie spadała. Co prawda bardzo brakowało mi mięsa i ogólnie wielkie, smażone steki śniły mi się po nocach, a ślina we śnie leciała z ust… ale trzeba było zagryźć zęby i nie marudzić.
Bardzo pomogła mi w tym wszystkim żona. Bez niej nie dałbym sobie rady. To Agnieszka kupowała odpowiednie produkty. To Agnieszka je ważyła, żeby dostarczyć Maćkowi tyle kalorii ile ma dostać. To Agnieszka podstawiała mi pod nos gotowe dania, a Maciek tylko wrzucał je na ruszt. Aguś jesteś wielka. Dziękuję.
Do historii z moją dietą dochodzi jeszcze wątek związany z firmą Tefal. Akurat w momencie mojej akcji odchudzająco-naprawczej ten znany koncern wprowadził na rynek bardzo fajnego robota kuchennego. Dostałem takiego na testy i muszę powiedzieć, że maszyna bardzo mi pomogła. Robiliśmy za jej pomocą (cały czas robimy) pyszne, zdrowe dania w sposób niesamowicie prosty i skuteczny. Pisaliśmy o tym w Network Magazynie wiele razy („Tefal i-Companion. Nowa era robotów kuchennych”). Dziękuję Tefal.
Jeszcze jedna bardzo ważna rzecz. W miarę regularnej utraty wagi mogłem się coraz więcej ruszać. Oczywiście najpierw spacery, ale systematycznie je wydłużałem. Kilometr, dwa kilometry, trzy kilometry, pięć kilometrów… Był progres i to było najważniejsze. Potem mogłem wejść na rower. Co prawda pierwsza przejażdżka to był ruch mocno sado-masochistyczny i co 100 metrów musiałem odpoczywać, ale dałem radę… Dziś jeżdżę po 50 km bez żadnego odpoczynku. Da się? Pewnie, że się da. Trzeba tylko mocno chcieć. Każdy jest kowalem własnego losu. A tak wyglądały moje pierwsze kroki: