Podróże pozwalają człowiekowi uczyć się i czerpać radość z życia. Bo nic nie daje tyle frajdy co poznawanie nowych miejsc, ludzi, kultur i smaków. Dalekie wojaże są pełne ekscytacji, a ta jest przeciwieństwem depresji i zastoju. Warto oglądać na własne gały piękno świata i poczuć własnymi kubkami smaki życia. Makłowicz ładnie opowiada, ale…
Podróżując możemy odkryć swoje mocne, jak i słabe strony. Ja np. już 9 miesiąc nie piję w ogóle alkoholu. Ani kropelki. Jest niekompatybilny z dietą. A wycieczki – nie ma co ukrywać – sprzyjają spożywaniu napojów wyskokowych. Podczas każdej podróży muszę z tym walczyć bo wtedy ciągnie. Myślisz o tym choćbyś nie chciał, bo wszyscy wokół chleją wódę. Podczas wojaży możemy też odkryć, że mamy pasje czy ukryte talenty, o których nie wiedzieliśmy do tej pory. Surfing, żeglarstwo, nurkowanie, wędkarstwo, jazda konna…
Możemy też poznawać nowe smaki. W dalekich krajach bywają produkty i potrawy, o jakich w Polsce nigdy nie słyszeliśmy, czego wielokrotnie doświadczyłem podczas moich licznych eskapad związanych z wykonywaniem zawodu dziennikarza. Jadłem zupę z oczami rekina, lody z embrionami foki, polewkę z języków nietoperza. Różne dziwactwa, których w Polsce nigdzie bym nie znalazł. Dlatego warto zwiedzać świat choćby dla tej wielkiej radości, którą czerpiemy z jedzenia. A co dopiero z poznawania nowych smaków! To tworzy nasze nowe kulinarne doświadczenia. Próbowanie nowych potraw wzbogaca nas i nasze pojęcie o życiu.
Zaraz po rozpoczęciu treningów z Żanetą Ściwiarską wyjechałem na Karaiby z firmą Souvre Internationale. Z siedemdziesięcioosobową ekipą liderów, takich szybkich strzelb i młodych wilków biznesu MLM, byliśmy 10 dni na Dominikanie. To była sielankowa, nader upojna eskapada, której nie zapomnę do końca życia. Cudowne karaibskie plaże, degustacje pysznych mięs, sałatek i owoców morza, opalanie się nad przeźroczystym, błękitnym oceanem. No i ta wspaniała grupa z Souvre! Fotoreportaż z tej wycieczki opublikowałem w Network Magazynie.
Dla mnie prywatnie wyjazd ten był wielkim wyzwaniem. Po pierwsze musiałem się pilnować z jedzeniem, gdyż egzystując w takich okolicznościach przyrody na totalnym wypasie all inclusive bardzo łatwo można przybrać na wadze. A ja przecież udałem się tam z konkretnym przepisem na dietę od mojej świeżo upieczonej trenerki i z planem zrzucenia wagi, a nie przytycia. No i po drugie ten alkohol, który w takich miejscach leje się zazwyczaj hektolitrami. Muszę się jednak pochwalić, że dałem radę. Piłem wyłącznie wodę i kawę, a jadłem bardzo zdrowo. Przede wszystkim zero cukru, frytek, kebabów, pizzy, makaronów i wszystkiego co przypomina fast food. Natomiast wchłaniałem mnóstwo pysznych owoców, warzyw, sałatek i mięs, które mają tam wyśmienite. I sprawa najważniejsza – pięć małych posiłków dziennie. Ostatnia wieczerza oczywiście do godz. 20:00. Amen. Do tego dużo ruchu. Siłownia, spacery, bieganie, basen.
Kulinarna konsekwencja bardzo się opłacała. Po powrocie do kraju 12 czerwca br. udałem się z Żanetą na siłownię, gdzie zrobiliśmy świeże pomiary mojego ciała. Po równym miesiącu nowej diety i nowych ćwiczeń, w tym 10-cio dniowy pobyt na Dominikanie… Jestem dumny. I szczęśliwy. Pomijając już wagę, która znów spadła o 4 kg, to najbardziej ucieszyły mnie takie rzeczy: wzrosła tkanka mięśniowa z 64 do 68, stopień umięśnienia wzrósł z 3 do 6, wiek metaboliczny – uwaga! – poprawił się z 49 lat na 31 lat! No i tłuszcz wisceralny (ten kuźwa, z którym najtrudniej się walczy) spadł z 11 na 9. Żaneta Ściwiarska ja kocham Cię! Normalnie I LOVE YOU! Na marginesie… Półtora roku temu, jak ważyłem 120 kg… Nie uwierzycie… Wiek metaboliczny miałem prawie 60 lat, a tłuszcz wisceralny 26. Teraz dosłownie nowy człowiek. Idę zatem na rower. Houk.
Gratulacje wyników! Faktycznie w takich okolicznościach mało kto by wytrzymał. A gdyby wytrzymał to o dobrym nastroju nie mogłoby być mowy 😉 Natomiast gdybym trafił w jakiekolwiek miejsce na świecie, gdzie podano by mi wspomnianą zupę z oczami rekina, lody z embrionami foki czy polewkę z języków nietoperza też pewnie straciłbym na wadze.